Dzisiaj znowu sobie ponarzekam.
Kiedy już się przełamałam i wróciłam do prowadzenia bloga, rozchorowałam się. Nie chciało mi się malować ani pokazywać swojej twarzy, gdy z nosa płynął mi wodospad Niagara. W sumie nic mi się nie chciało, wiecie jak to jest ;)
W sobotę skończyły mi się wakacje w domku, nadszedł czas wprowadzić się na nową stancję w Łodzi. I tu kolejne przykrości - nie wzięłam ze sobą aparatu :( Mam nadzieję, że gdzieś w połowie października odwiedzę rodzinne Kielce i przywiozę aparat. Tymczasem mam na komputerze jeszcze chyba ze dwa niepublikowane makijaże, więc stay tuned ;)
Do rzeczy! Makijaż. Niby makijaż jak makijaż, taki, o. Neutralny, z tych delikatniejszych. Co więc jest w nim niezwykłego?
Otóż cienie sobie ukręciłam sama. Kupiłam pigmenty i inne proszki na kolorowka.com i stworzyłam (jak na razie) 3 kolory. Jak będę mieć aparat, obfocę je dokładniej, ale są to beż, jasny brąz i bardzo ciemny brąz. W przeciwieństwie do podkładu, który w moim przypadku musi być mineralny i najlepiej jak sama sobie go zabarwię, bo producenci olewają mój kolor skóry (jeśli zdjęcia tego nie oddają - jest to bardzo jasny, oliwkowo-żółty kolor), te cienie to taka moja fanaberia. O ile typowe podkłady i pudry szkodzą mojej skórze (rozpiszę się o tym innym razem) i po prostu ich nie używam, o tyle nie mam ograniczeń co do zwykłych cieni. Mam ich naprawdę dużą kolekcję, co zresztą można zauważyć, patrząc na publikowane makijaże :D I są to głównie tanie cienie, niskopółkowe.
Ale to, co mnie mierziło, swędziało i uwierało to odcienie beżów i brązów*. Nie wiem, czy to zauważyłyście, ale większość z nich ma pomarańczowe, różowe czy czerwone tony, brązy ewentualnie wpadają w fiolet. Brakowało mi żółtawego beżu, takiego musztardowego (ugier, żółta ochra) i bardzo ciemnego brązu, który miałby zielonkawy ton (umbra naturalna). Tak jak brakuje mi żółtych odcieni podkładów. Żółtych, nie pomarańczowych.
Trudna dostępność beżów i brązów z wyraźnymi żółtymi tonami jest dla mnie niezrozumiała. Beże i brązy to niby odcienie neutralne, ale nie są neutralne, jeśli ich tonacja kłóci się z tonacją cery. Tak, jak dobieramy odcień różu i bronzera do tonacji skóry, warto dobrać pasujące cienie do neutralnego makijażu.
Ja jednak zamiast szukać na wyższej półce cenowej wymarzonych cieni (co pewnie i tak by się wiązało z kolejnymi kompromisami) postanowiłam się pobawić i je sobie zmieszać. I mogę powiedzieć, że jestem w nich zakochana :)
I możecie sobie wyobrazić, jak pięknie taki musztardowy cień prezentowałby się przy niebieskiej tęczówce! :)
* - mam tu na myśli głównie kosmetyki z niższych półek - "poniżej Inglota"
Na dzisiaj koniec marudzenia z mojej strony. Niedługo pojawię się z zaległymi makijażami. Postaram się też ograniczać narzekanie ;)