24 lut 2011

BB Cream Elemong - recenzja


BB Creamy musiały dopaść nawet mnie :) Kusiły mnie ich właściwości pielęgnacyjne, wybielające, lecznicze bla bla bla...
Pierwszym, i jak na razie jedynym kremem BB, na jaki sie skusiłam, jest Elemong. Podobał mi się kolor (jeden z jaśniejszych dostępnych na rynku), no i cena, bo 45 zł na all za tubę 60ml. Nie wiem, po kiego grzyba produkować takie wielkie tuby, 30 ml to za dużo... Chyba, że to takie opakowanie rodzinne, no wiecie, trzy siostry i mama ;)

 i jakby kogoś interesowały obietnice producenta:

Cena: ok. 45zł
Pojemność: 60ml
Kolor: Jasny, nieco ciemniejszy od Dermacola 208, chłodny, szaro-różowy odcień; dość dobrze dopasowuje sie do koloru skóry.
Konsystencja: Gęsta, ale kremowa, nie zasycha szybko, więc nietrudno uniknąć smug
Krycie: Bardzo dobre, korektora potrzebowałam jedynie pod oczy i na większe wypryski
Opakowanie: Tubka stawiana na zakrętce, z wygodnym "dzióbkiem"
Dostępność: Allegro, E-bay
Ochrona przed słońcem: SPF 25, PA++
Właściwości, trwałość:  To nie jest podkład matujący... W sumie to cechą BB Cream'ów jest ten "wilgotny" blask, który pozostawiają na skórze; można go zmatowić pudrem, to nawet wskazane przy cerze tłustej, jednak już wtedy łatwo o maskę. Sam w sobie wtapia się w skórę bardzo dobrze, właściwie to nałożony w rozsądnych ilościach jest niewidoczny :) Nie powiem, aby przyspieszał świecenie się mojej skóry, ale też nie matuje, w ciągu dnia muszę się ratować bibułkami matującymi; jak tego nie zrobię, zwarzy mi się na nosie i czole. Dobrze nawilża skórę.
Zapychanie: Mnie zapychał przez pierwsze kilka dni stosowania, i to widocznie, poważnie, robiły mi się dość szybko wielkie, ropne wypryski, potem go odłożyłam. Jak go użyłam po jakimś czasie, nie zapchał mnie wcale. czyli zdaję się na humory swojej skóry ;)

Bardzo trudno jest znaleźć jego skład. Szukałam wytrwale, nie znalazłam... A bardzo ciekawa jestem, jakiego syfu tam napchali, że mnie zapchał tak bardzo. Jestem też ciekawa stabilności filtra w nim zawartego. Nie wiem, czy powinnam mu ufać.
Po początkowym zapchaniu planowałam go wydać, ale po późniejszym używaniu, kiedy nie zapychał mnie wcale, stwierdziłam, że dam mu jeszcze szansę... Nie stosuję go na co dzień, raczej wtedy, kiedy np. muszę wyjść na zakupy i nie chce mi się bawić z minerałami. No i zaczynam kuracje Epiduo, i nawet nie robię sobie nadziei, że mnie nie podrażni i nie wysuszy. Może właśnie wtedy nie będzie mi przeszkadzała jego lekka tłustość, a nawet da ukojenie mojej wysuszonej na wiór skórze.

Swatch'a zamieściłam tutaj

makijaż z paletką cieni L.A. Colors


wybaczcie za jakość... u mnie w mieszkaniu jest dość ciemno, zwłaszcza, że niebo jest zachmurzone. Ja chcę wiosnę! :D


 Makijaż wykonałam za pomocą cieni z paletki L.A. Colors, jasnobeżowego cienia z paletki Glamour Palette Sensique, tuszu (jakiegoś z Essence) i czarnej kredki KOBO.
Są to jedne z moich ulubionych cieni. Mam zestaw 26 - Mesmerize. wybór zestawień kolorystycznych jest bardzo duży, a Mesmerize mi od razu przypadło do gustu, choć właściwie większość kolorów niespecjalnie mi pasuje ;). Jednak można się spodziewać, ze dokupię jeszcze 2-3 paletki (niestety są dostępne tylko na allegro), bo jestem zakochana w tych cieniach! Są dość dobrze napigmentowane, mają taką jedwabistą, nawet kremową konsystencję, dzięki czemu dobrze sie nakładają i łączą ze sobą na skórze. Opakowanie - proste, z przezroczystą klapką na "zatrzask"; jeszcze mi się nie zepsuło ;), choć nie wydaje się być zbyt porządne. Pacynka - fajnie, że długa, raz jej użyłam, ale w sumie to, jak to pacynka, można nią nałożyć cień, gorzej z roztarciem...

 Złoty, fioletowy i grafitowy cień dają metaliczny efekt, natomiast niebieski i zielony taki bardziej satynowy. Trzymają się dobrze nawet na gołej skórze. Na zdjęciu poniżej - nałożone bez żadnej bazy.
Czy wspominałam, ze paletka kosztuje niecałe 8zł? ;)

22 lut 2011

razzle-dazzle :D

Od nieco ponad tygodnia jestem nieszczęśliwą posiadaczką grzywki. Tak, obcięłam ją sobie sama, nie wiem, dlaczego :X Do tego ostatnio doszło niefortunne cieniowanie, które wygląda dobrze przez chwilę, gdy uda mi się włosy napuszyć, podtapirować, dodać objętości... Ale niestety moje kłaki wolą pozostać oklapłe.
Jedynym sposobem, jaki na nie znalazłam, jest kręcenie ich w jakiś iście komunistyczny, archaiczny sposób, i spinanie ich wsuwkami z tyłu głowy. ponoć wygląda to uroczo, a przy okazji całkiem kiczowato, czyli w sumie mi pasuje, bo jeżeli nie mogę mieć nudnych, poważnych prostych włosów, to niech będzie to taki chaos, jaki można było spotkać we wczesnych latach 90' :D

 i z lampą:
 i jakby był ktoś zainteresowany, to zdjęcie samego makijażu oka.  Zdjęcie nie oddaje w pełni tego, jak wygląda naprawdę, no cóż, mój aparat był rozładowany więc użyłam starego kompaktu, nawet nie wiedziałam, jak się obchodzić z takim maleństwem... Co ja to miałam... A. Aparat nie uchwycił dobrze makijażu ;)
pozdrawiam wszystkie ofiary nieudanych eksperymentów fryzjerskich : )

12 lut 2011

underwater

Od jakiegoś czasu korzystam z każdej możliwej okazji, żeby na moim oku pojawiła się choć odrobina butelkowej zieleni. Długo się broniłam przed jakąkolwiek zielenią, a jak już spróbowałam ciemnego odcienia tego koloru, pokochałam go! Świetnie pasuje do moich ciemnych oczu, można powiedzieć, ze tęczówki są przy nim jeszcze ciemniejsze, co jest dla mnie efektem pożądanym :)
Niestety, kolor zielony podkreśla zaczerwienienie oczu, co widać na pierwszym zdjęciu. Więc jeżeli masz wrażliwe oczy, które podrażniają się od byle czego, zielone cienie nie są dla Ciebie.

Do tego makijażu użyłam cieni z paletki 120 cieni Lancrone (jakieś jasny i ciemny zielony, jasny turkus oraz granatowy, plus żółty pod łukiem brwiowym), czarnej kredki Essence Long Lasting i tuszu, też jakiegoś z Essence.



W/w kredki Essence nie lubię i nie używam, bo na moich tłustych powiekach zaraz się rozpływa i odbija gdzie tylko może, nawet na bazie. Za to, tak jak większość miękkich kredek, sprawdza sie jako coś w rodzaju bazy pod cienie. Ten makijaż zaczęłam od mocnego zaznaczenia tą kredką outera-v, roztarłam tę plamę i pokryłam butelkowozielonym cieniem. Nie wychodziłam z tym kolorem ponad linię outera-v, a ruchomą powiekę pokryłam nim mniej więcej do 2/3 oka (od zew. kącika). W wew. kąciku nałożyłam jasnozielony cień. Granatem zaznaczyłam linię od zew. kącika, do końca linii rzęs, następnie granicę tej linii potraktowałam jasnym turkusem, w zew. kąciku jeszcze jasnozielonym. Turkusowym cieniem roztarłam jeszcze granicę nad outerem-v. Do tego jasnożółty, błyszczący cień pod łukiem brwiowym i w wew. kąciku oka. Jeszcze czarna krecha kredką tuż nad linią rzęs, maskara i tyle :)

I jeszcze jedno. Mam bardzo ciemne, praktycznie czarne brwi, ale są dość rzadkie, więc czasem je poprawiam brązowym czy czarnym cieniem. ale w takich kolorowych wariacjach jak ta, czasem używam cienia w kolorze, który występuje w makijażu, w tym przypadku jest to granat. Przy różowych czy fioletowych makijażach brwi lekko podkreślam fioletowym cieniem. Tego praktycznie nie widać (widać na zdjęciach, bo robiłam je w łazience, przy sztucznym świetle :P), a makijaż wydaje się bardziej spójny. Jednak przy jasnych brwiach kolor może być zbyt widoczny, a makijaż przesadzony.

8 lut 2011

swatche

coś dla bladolicych, czyli swatche podkładów, które miałam na przestrzeni ostatnich paru miesięcy (robiłam je z reguły, gdy kupiłam nowy podkład). Załączam również tego, którego pokazałam w mojej recenzji podkładu Lumene (klik), aby mieć większe porównanie.

 a to tak na poprawę humoru, czyli "Co w polskiej kolorówce piszczy". Ten brąz na dole to najjaśniejszy odcień matującego podkładu Oceanic. fakt, trochę ściemniał, ale przed tym również był... eeeyyy... tragicznie pomarańczowo-brązowy. Nie wiem, czy śmiać się, czy płakać...

4 lut 2011

recenzja podkładu Lumene, Natural Code


Jako posiadaczka bardzo jasnej, bladej cery mam ogromny problem z kupnem podkładu, który spełniałby moje oczekiwania zarówno co do właściwości i jakości, jak i koloru. Więc gdy na forum na wizaz.pl wyczytałam, że firma Lumene wypuściła podkład o jaśniutkim kolorze, który jest dostępny w drogeriach, zaraz pobiegłam go kupić.
Jak obiecuje producent, jest to podkład matujący, przeznaczony dla osób o cerze tłustej i mieszanej. Dzięki beztłuszczowej formule nie zapycha porów. Ma działanie przeciwzapalne i antybakteryjne, a równocześnie nawilża skórę.




Cena: Ok. 30zł
Pojemność: standard - 30ml
Kolor: 010 Vanilla jest bardzo jasny, ja widzę w nim żółte tony, inni różowe, więc można uznać, że jest raczej neutralny ;) Kolor ogólnie bardzo ładny i bardzo jasny, ale ciemnieje. Cienka warstwa ciemnieje bardzo delikatnie, tak o pół tonu w kierunku ciepłej żółci (ale nie pomarańczy), więcej warstw ciemnieje bardziej. Dostępnych jest 5 odcieni
Konsystencja: Rzadka, lejąca. Na początku miałam problem z nałożeniem go na twarz;) Przypomina nieco lekki krem nawilżający. Zasycha w ciągu ok. minuty
Krycie: Lekkie. Dla mnie zdecydowanie za słabe. Coś bardziej jak krem tonujący.
Opakowanie: estetyczna (matowa) tubka, którą możemy postawić na zakrętce
Dostępność: W mniejszych, niesieciowych drogeriach
Ochrona przed słońcem: brak
Właściwości, trwałość: Co do trwałości nie mam zastrzeżeń. Matuje na bardzo długo, nie ściera się z twarzy. U mnie nie wchodził w zmarszczki mimiczne ani załamania skóry, za to podkreślał suche skórki.
Zapychanie: Mnie zapchał. Nie jakoś masakrycznie, ale jednak. Z tego co wyczytałam na wizaz.pl, nie jestem jedyną, której to zrobił.

Dlaczego nie jest to podkład dla mnie? Bo za słabo kryje i zapycha pory. Oczywiście zapychanie to sprawa bardzo indywidualna. Myślę, że będzie odpowiedni dla osób, które nie mają wiele do ukrycia, lecz oczekują jedynie lekkiego wyrównania kolorytu cery i zmatowienia skóry.
Jednak nie skreśliłam go ostatecznie ;) Otóż znalazłam dla niego zastosowanie. Cienka warstwa tego kosmetyku w połączeniu z podkładem mineralnym pozwala mi stworzyć "makijaż pancerny" - jest bardzo trwały, kryje lepiej niż same minerały.Tak na jakieś większe okazje taki makijaż się nadaje :)

Załączam swatcha:

 na swatchu podkład Mary Kay (o którym pisałam ostatnio) już nieco ściemniał

dla zainteresowanych - skład


2 lut 2011

recanzja podkładu - Dermacol, Mary Kay

Obiecałam, że zacznę od recenzji podkładów. Na pierwszy ogień pójdzie Dermacol.




Dermacol
 wielu osobom doskonale znany, częściej jako korektor niż podkład. Co go czyni tak wyjątkowym? Krycie! I to nie takie, jakie oferuje nam np. Revlon Colorstay, ale naprawdę mocne, porządne krycie. Ma konsystencję gęstej pasty, trudno go do czegokolwiek porównać...
Dzięki konsystencji i pigmentacji (50% pigmentu!) jest niesamowicie wydajny. Używając go prawie codziennie (jako podkład) przez jakieś pół roku, zużyłam mniej niż połowę. W dodatku jest to produkt bardzo tani, bo na allegro można go kupić nawet za 16 zł.

Cena: na allegro od 16 zł, w drogeriach - ok. 26 zł
Pojemność: 30ml
Kolor: 208 jest bardzo jasny... Naprawdę bardzo jasny, idealny dla mnie :) i nie ciemnieje! Chwała mu za ten kolor.
Konsystencja: Bardzo gęsta; trzeba się nieźle namachać, żeby go dokładnie rozsmarować
Krycie: Bardzo mocne (można stosować jako korektor)
Opakowanie: beznadziejne. metalowa tubka, która pęka na zagięciach. Ja go po paru dniach użytkowania przelałam do słoiczka po kremie - to mniej higieniczne, wiem, ale dużo wygodniejsze.
Dostępność: dostępny w niesieciowych drogeriach i na allegro oraz w sklepach internetowych
Ochrona przed słońcem: SPF 30... Ja im aż tak bardzo nie ufam ;) ale faktor jest spory, za co duży plus.
Właściwości, trwałość: Nie jest to podkład matujący! ani też nie nawilżający, liftingujący, czy jakikolwiek inny. To jest podkład, którego głównym zadaniem jest krycie. Sprawdza się na sesjach fotograficznych, filmach itp., gdzie cera musi być doskonała i gładka. Mi, jako posiadaczce cery przetłuszczającej się, niezbyt odpowiada. Po paru godzinach, gdy skóra wydzieli pewną ilość sebum, kosmetyk się nim jakby "rozcieńcza", wtedy można go zetrzeć najlżejszym dotknięciem. Często warzył mi się w tych najmocniej przetłuszczających się miejscach (środek czoła, nos, policzki przy nosie). Jest wodoodporny. Nieumiejętnie rozsmarowany na twarzy robi widoczną maskę.
Zapychanie: Mnie raczej nie zapychał - a w każdym razie nie tak, jak to potrafią zrobić inne kosmetyki. Aczkolwiek wiem, że on to potrafi, bo jest na parafinie.



Mary Kay, podkład średniokryjący (dla cery normalnej, mieszanej i tłustej)

Do kupna tego podkładu zachęciły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, bardzo lubię cienie tej firmy, używałam również pomadek, konturówek do ust i różu i bardzo je sobie chwalę. Po drugie, paleta kolorów, która jest bardzo duża. Jest podział na odcienie... No właśnie, w internecie to podziały wygladają różnie. możemy się spotkać z podziałami na: żółte, oliwkowe i różowe lub na ciepłe, neutralne i chłodne, lub ciepłe, zimne i oliwkowe, i podejrzewam, że jeszcze inne. Trochę mnie ten duży i (pozornie) przejrzysty podział kolorów zmylił, gdyż uznałam, że te najjaśniejsze są naprawdę  bardzo jasne i będą mi pasować. I to był błąd...
Wybrałam odcień 104, czyli najjaśniejszy w chłodnym odcieniu. Ten kolor jest... tragiczny. Nie jest to porcelanowy kolor, lecz jasna brzoskwinia. Bardzo nienaturalny odcień, nigdy nie widziałam człowieka z takim kolorem skóry ;) W dodatku ulega oksydacji (ciemnieje).
Mieszałam go z Dermacolem, aby go jakoś rozjaśnić, aczkolwiek nie wyeliminowało to tego brzoskwiniowo-łososiowego odcienia. Odstawiłam go dość szybko. Gdyby nie kolor, pewnie ostałabym przy nim na dłużej, bo jako podkład jest całkiem niezły.
Cena: na allegro ok. 50 zł
Pojemność: niecałe 30ml
Kolor: Duży wybór kolorów, jednak najjaśniejsze nie są wystarczająco jasne.
Konsystencja:
Krycie: jak to podkład; niezbyt gęsta, kremowa, rozprowadza się dość łatwo palcami, choć akurat w tym przypadku wolałam lateksową gąbeczkę
Opakowanie: plastikowa tubka. żadnych rewelacji, ale jest OK.
Dostępność: na allegro oraz u konsultantek Mary Kay (niedostępne w drogeriach)
Ochrona przed słońcem: brak
Właściwości, trwałość: Jak dla mnie jest w sumie ok. Krycie jest takie przeciętne, wystarczające, żeby zakryć mniejsze zaczerwienienia czy przebarwienia, ale na bardziej widoczne krosty i sińce pod oczami trzeba użyć korektora (trudno jest nałożyć dwie warstwy). Lubi się gromadzić w rozszerzonych porach. Może ciemnieć, ale to sprawa indywidualna - u mnie ciemnieje w kierunku bardzo intensywnej brzoskwini. Ciemnieje bardziej, gdy podkładu jest większa ilość, co w połączeniu z tym, że dosć szybko się utrwala, może sprawiać, że zrobią nam sie smugi. Nie mam nic do zarzucenia w sprawie trwałości - nie ściera się, matuje dość dobrze; nadmiar sebum można bardzo łatwo zebrać bibułką matującą albo chusteczką.
Zapychanie: Mnie raczej nie zapychał, ale używałam go krótko, wiec pewności nie mam.

To na razie tyle. Swatche podkładów wstawię następnym razem, choć nie obiecuję, że wcześniej nie pokuszę się o jakiś makijaż ;) (sumie to założyłam tego bloga, aby prezentować swoje makijaże - przynajmniej taki pierwotnie miałam plan)


źródła zdjęć: 1, 2