31 mar 2011

podkład mineralny Pixie - Cover De Luxe - recenzja

Długo, długo zbierałam się do napisania recenzji tego produktu. Głównie dlatego, ze jest to pierwszy podkład, z którym spędziłam prawie rok (pomimo kilku skoków w bok).
Z tego, co wiem, Pixie jest pierwszą polską firmą, produkującą podkłady mineralne. Kupiłam, wiadomo, ze względu na jasne kolory :P Wizja naturalnego kosmetyku, który nie tylko nie zaszkodzi cerze, ale jej pomoże, była mi wcześniej znana, i w sumie dlatego do minerałków Pixie podchodziłam z pewnym dystansem. Chodzi o to, ze próbowałam podkładów Everyday Minerals... I to była porażka. Słabo kryło to-to (miałam wszystkie - ile ich jest? 3? - formuły poza rozświetlającą), po pół godziny - ciasto, po godzinie - jedynie jakaś ciastowata, wyczuwalna warstwa, resztki kosmetyku siedzą sobie w porach i zmarszczkach, bo większość wyparowała. Dlatego nie wiedziałam, czego się po Pixie spodziewać. Dlatego Pixie przerosło moje oczekiwania. Dlatego Pixie zostało na dłużej ;)

Jest to of kors moja subiektywna opinia. Wiadomo, co skóra to inna reakcja. Zwłaszcza na minerały. Oceniam formułę kryjącą - Cover De Luxe (istnieje jeszcze lżejsza - Natural Finish)

Cena: 57,60zł
Pojemność:7g (nie wiem, ile to ml)
Kolor: Bardzo bogata gama odcieni! Z tego co kojarzę, jest ich koło 60. Myślę, ze każda bladolica znajdzie coś dla siebie ;) Jest kilkanaście kolorów, 5 poziomów jasności. Najjaśniejszy - 0 - jest naprawdę jaśniutki. Teraz zajrzałam na allegro i widzę, że paleta się znacznie okroiła odkąd ostatnio kupowałam ten kosmetyk...
Konsystencja: Proszek, jak to minerały ;) Bardziej kremowa niż EDM (przynajmniej opisywana przeze mnie formuła CDL)
Krycie: Możemy stopniować: od lekkiego wyrównania kolorytu dla mocnego krycia. Kolejne warstwy nadal wyglądają w miarę naturalnie :)
Opakowanie: Plastikowy, uroczy słoiczek ;) Całkiem porządny, bo pomimo wandalskich zapędów mojego kota, setek upadków ze stołu i kilometrów przeturlanych po podłodze, trzyma się dobrze. Zakrętka z (IMHO bezużytecznym) lusterkiem i metalicznym, różowym paskiem z boku (element kiczu ;)). W środku "puszek" czy "gąbeczka" (właściwie nic z tych, bo nawet nie aplikator), który zapobiega wysypywaniu się kosmetyku. W środku siteczko. Brak zastrzeżeń z mojej strony.
Dostępność: Tylko na allegro, najlepiej u użytkownika aigean, czyli prosto od producenta.
Ochrona przed słońcem: No niby tlenek cynku i dwutlenek tytanu jest... Ale konkretnego SPF nie posiada.
Właściwości, trwałość: W sumie to mam mieszane uczucia. Moja skóra jest problematyczna, trądzik jest (leczę), potrafi świecić się niemiłosiernie, lubi się czasem zapchać i obsypać bez powodu wielkimi kulfonami, podrażnić od niewiadomoczego. I w sumie to jedyny (jasny) podkład którego używałam, który jakoś daje radę. Na pewno koi podrażnioną skórę, pomaga pryszczom znikać. Przy okazji potrafi wysuszyć. Czasami się warzy, zwłaszcza przy większym wysiłku (od potu, np na wf-ie) i na cięższych kremach i filtrach, ale czasem mnie zaskoczy i zwarzy się na "gołej" skórze, przy normalnych warunkach. Ale na mojej skórze prawie każdy podkład się umie zwarzyć. Nie twierdzę, że ten warzy się często, raczej sporadycznie ;) Nie matuje tak jak Revlon Colorstay, ale nie tłuści się zbytnio; jak dla mnie ok. Trwałość... Zależna wiadomo, od skóry, ale też od primera i finishera. U mnie spoko, bo nie zdziera się plamami. Jak zacznie się świecić, łatwo usunąć sebum bibułką. Trochę może wysuszyć. Suchych skórek mi nie podkreśla (cud! przesusz od Epiduo niewidoczny).  W pory i zmarszczki nie włazi, w każdym razie nie bardziej niż inne podkłady.
Zapychanie: Potrafi zapchać. Ale to nie tak typowo, nie mnie przynajmniej. U mnie powoduje zwiększenie widoczności czy ogólnie powstawanie wągrów ("czarnych kropek" na nosie). Brzydszych ropnych czerwonych kulfonów mi nie tworzy. Raczej to, co robi, potrafię zaakceptować.

"Robienie" mojej twarzy wygląda następująco:
  • krem/filtr - czekam, aż się wchłonie
  • korektor(y) - pędzelkiem, potem wklepuję
  • puder - mieszanka białej glinki, pudru bambusowego, zielonej glinki, skrobi ziemniaczanej i cynamonu - cienką warstwą, coby "zabezpieczyć" korektory i wspomóc rozprowadzanie podkładu
  • podkład - najpierw jedna cienka warstwa na całą twarz, potem druga na bardziej problematyczne miejsca; aplikuję za pomocą pędzla typu flat top, bo zapewnia najlepsze krycie i najmniejsze pylenie (mam ten z Pixie, taki sam ma EDM i Sunshade Minerals - te ostatnie najtańsze)
  • róż, brązer, rozświetlacz; wiadomo, nie wszystko naraz ;) Chociaż rozświetlacz lubię kłaść pod podkład, naturalniej wygląda
  • spryskuję twarz hydrolatem czy tonikiem, czekam, aż "wyschnie"
  • oprószam cienką warstwą w/w mieszanki pudrowej

 Obecnie używam koloru Tinkerbell 0, czyli najbardziej oliwkowego, ziemistego. Twarz mam raczej chłodną, różowawą, dlatego przez długi czas używałam Ailive 0 (taki szaroróżowy, zimny) - mogłam zakryć nim tylko problematyczne miejsca - policzki przy nosie, nos, czoło - a resztę, tj. boki twarzy zostawić "gołe" i nic mi się nie odznaczało. Jednak jakoś wybitnie mnie zaczął denerwować kontrast pomiędzy twarzą a oliwkowożółtą szyją (w dodatku wyraźnie ciemniejszą), więc uznałam, że pierwszy raz dopasuję kolor podkładu do szyi... Chyba nieźle na tym wychodzę. Kolor mi się podoba.
Wykonczenie, jakie daje na twarzy, nie jest typowo matowe. Zaraz po nałożeniu wyglądam jakbym miała doskonałą skórę, efekt Photoshopa! :D Wiadomo, po paru godzinach skóra zaczyna produkować sebum, czasem podkład się zetrze i takie tam...



Na plus oceniam też to, że ponoć pani Sylwia (właścicielka firmy) doradza w doborze koloru podkładu po wysłaniu zdjęcia. Sama nie korzystałam, ale wiem, że wielu dziewczynom pomogła :)


Jakieś pytania? Wasze opinie? zapraszam do komentowania :)


Btw., ostatnio na blogach nagromadzenie recenzji lip-tint'ów Astora. Jako że posiadam kosmetyk (nawet dwa) tego typu od Bourjois, możecie się spodziewać recenzji ;)

2 komentarze:

  1. O nie! Oby znalazł się ktoś kto powie mi co zrobić, aby baza zaczęła działać jak powinna! ;)
    A wiesz, Duraline Inglota ma chyba identyczną cenę. Kreska kreską, bez bazy Kobo też jakoś sobie radziłam...szkoda, bo cena nie jest mała.
    Ja się też zastanawiam nad podkładem mineralnym, myślałam o tym kompakcie z Clinique, albo Clarins (nawilżający podkład mineralny, ostatnio Pani w Douglasie proponowała mi makijaż nim, ale spieszyłam się i nie skorzystałam, następnym razem na pewno spróbuję, wtedy zobaczę jak się spisze), jednak ceny odstraszają jak na moją studencką kieszeń, ale czasem warto wydać więcej na dobry produkt niż na kilka gorszych (np. moja baza Kobo) haha :D
    Słyszałam, że Lily Lolo ma niezłe te podkłady mineralne, hm, może warto się skusić.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha, zapomniałam, jeszcze zapytam odnośnie tej nieszczęsnej bazy... nakładasz ją najpierw paluchem na powiekę, czy kropelkę na dłoń i moczysz pędzelek, nabierasz cień i na oko? :)

    OdpowiedzUsuń