22 sie 2012

wstępna recenzja czegoś, co uratowało mi głowę - Swiss O Par, Frottee Trockenshampoo

W poprzednim poście wspomniałam o moich planach, jakim był wyjazd na Hip Hop Kemp. Nie wiem, jak jest na innych festiwalach czy w ogóle polach namiotowych, ale na tej imprezie warunki sanitarne były dość marne. Wiadomo, nie przeszkadza to w dobrej zabawie, ale jak nie ma możliwości codziennego prysznica z myciem włosów, trzeba kombinować z mokrymi chusteczkami dla dzieci, żelami do dezynfekcji rąk i ograniczeniem bieżącej wody do baniaka z wodą. Ale co z włosami? Zawsze miałam problem z łojotokiem, kiedyś musiałam myć włosy codziennie, obecnie, dzięki delikatniejszej pielęgnacji, mogę spokojnie robić to raz na 2, a nawet 3 dni (z tym że 3-go dnia albo śmigam w czapce albo mam ulizane włosy i koczka). No ale jednak w warunkach, w których przetłuszczanie włosów jest wzmożone, spędziłam ponad 5 dni.

Kiedyś użyłam parę razy jakiegoś suchego szamponu, który moja mama kupiła za granicą - nie pamiętam co to było, pachniało jak owocowy płyn do mycia naczyń i ciężko było usunąć biały nalot (chyba talk) z włosów, odświeżał tylko na chwilę. No cóż. Na szybko przed zakupami przed-wyjazdowymi zrobiłam szybki rekonesans w internecie, no ale wiemy jak to jest - jedni polecają Isanę, inni Syoss, a gdzieś się natknęłam na jakiś (ponoć niezły) szampon Frottee, ale że chyba jest niedostępny w Polsce czy coś. Ale w Rossmanie go znalazłam, cenowo wychodził podobnie jak Syoss i Isana. Wzięłam Frottee.
Syossa odrzuciłam na wstępie, bo chcę przynajmniej ograniczyć kupowanie i używanie przeze mnie kosmetyków testowanych na zwierzętach. Nie mam pojęcia, jak jest z firmą Rufin, nie mogę znaleźć informacji na temat tego czy testuje czy nie.


zdjęcie pochodzi ze strony www.rufin.de - nie mam tymczasowo aparatu :(
Do rzeczy!
Suchy szampon Swiss O Par Frottee tosowałam go codziennie przez cały wyjazd - od środy do niedzieli, na tej tylko podstawie opisuję swoje wrażenia - prawdopodobnie będę go stosować dalej i po jakimś czasie być może zrobię pełniejszą recenzję.
Według producenta jest idealny do mycia na sucho pomiedzy normalnymi myciami włosów, fryzura  jest odświeżona i pozostaje w niezmienionym kształcie. Producent zaleca nie czekać, aż włosy się pozlepiają, ale lepiej stosować produkt częściej (a oszczędniej).
Jak się go stosuje? Rozczesać włosy, rozpylić równomiernie u nasady, pasmo po paśmie, z odległości ok. 20cm. Pozostawić do wyschnięcia (nie jest napisane na ile - ja czekałam zwykle koło minuty albo więcej, bo zajmowałam się czymś w międzyczasie), wytrzeć dokładnie ręcznikiem i starannie rozczesać, ewentualnie resztki usunąć przy pomocy suszarki - ja oczywiście ten krok pomijałam.
Opakowanie mieści 200 ml, ma taką formę jak lakier do włosów. Nie jest wybitnie ładne, dla mnie plusem jest to że jest niebieskie bo lubię ten kolor, hahahaha :D No ale jakby było ładniejsze nie obraziłabym się, bardziej minimalistyczne i eleganckie albo coś, wygląda tak aptecznie trochę.
Co do wydajności, nie mogę się wypowiedzieć - użyłam go parę razy, nie skończył się jeszcze :D ale trudno powiedzieć, ile go zostało.
Działanie uważam za całkiem niezłe. Przez cały ten pobyt w warunkach wzmożonego przetłuszczania włosów normalnym sposobem umyłam je raz. Poza tym Frottee mnie ratował. Wyraźnie odświeżał włosy, ale przede wszystkim, spowalniał dalsze przetłuszczanie. Owszem, matuje włosy, zabiera im zdrowy blask, ale też odbiera "blask" nadmiaru sebum ;) Mogę tak "na oko" powiedzieć, że po 3 dniach z tym szamponem (pot, słońce, upał, wiatr, noszenie czapki, kurz, sauna w namiocie, podróżowanie busami, pks-ami i pociągami itp.) miałam włosy mniej przetłuszczone niż po 3 dniach w normalnych warunkach, co uważam za spory sukces :)
Owszem, zostawia biały nalot na włosach, ale da się go całkowicie usunąć. Mam czarne włosy więc u mnie widać takie rzeczy, i miewałam pobielone włosy od pudru dla dzieci, którego nie mogłam całkiem usunąć. Inna sprawa, że mam włosy proste, śliskie i w dobrej kondycji - nie wiem jak to będzie z usunięciem produktu a innych typów włosa.
Zapach - duszący, dla mnie nieprzyjemny (ja w ogóle nie lubię zapachowych kosmetyków, chyba że jest to zapach naturalny. Poważnie, wolę kosmetyki śmierdzące jak przyprawa do zupy niż jak żelki jabłkowe albo płyn do garów). Najlepiej używać tego produktu na zewnątrz, na pewno nie w ciasnej łazience.
Włosy nie elektryzowały mi się po nim.

Podsumowując, uważam ten produkt za całkiem udany. Choć raczej polecałabym go stosować raczej w awaryjnych sytuacjach, myślę że częste stosowanie może wysuszyć skórę głowy, a więc doprowadzić do wzmożonej produkcji łoju.

dla zainteresowanych skład: Butane, Aluminum Starch Octenylsuccinate, Alcohol denat., Aqua, Parfum, Limonene, Distearyldimonium Chloride, Isopropyl Alcohol


Używacie suchych szamponów? Może macie swoje typy godne polecenia? A może stosujecie "partyzanckie" sposoby odświeżania włosów, np. pudrem dla dzieci czy skrobią? ;)

6 komentarzy:

  1. Chyba sie zainteresuję :) póki co mam w ty celu puder bambusowy.

    OdpowiedzUsuń
  2. pudru bambusowego też używałam w tym celu:) Ale jednak suchy szampon jest wygodniejszy, łatwiej usunąć ten biały nalot. I po bambusie elektryzowały mi się włosy :l

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawdę mówiąc, jeszcze nigdy nie byłam zmuszona ratować się żadnym produktem. Pewnie dlatego że jestem strasznie marudna i jak jadę na festiwal, to szukam kwatery;)

    OdpowiedzUsuń
  4. takie szampony są nie dla mnie, obojętnie jakiego bym nie użyła nie mogę się przyzwyczaić do mąki we włosach (chociaż wyczesuję je baaaaardzo dokładnie i nic już nie widać)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, musisz mieć taką niefartowną fakturę włosa, że ten "nalot" do niego przywiera. Ale jest to kosmetyk bez którego da się żyć :)

      Usuń